niedziela, 28 grudnia 2014

10. List

Ukochany


Dopadła mnie wena twórcza o 1 w nocy 28tego grudnia 2014. roku.
Chcę Ci przekazać tyle rzeczy na raz i nie wiem, od której zacząć.

Pewnie sporo czasu minie, nim kolejny raz niechcący wpiszesz ano- zamiast czegokolwiek innego w wyszukiwarkę i naciśniesz enter. Wejdziesz na tego bloga i przeczytasz te słowa. Ale one są dla Ciebie.

Chcę Ci przekazać, jak bardzo tęsknię. Wyjechałeś tak dawno, 21wszego. Spotkamy się prawdopodobnie pojutrze, 30tego. To 9 dni. Tęsknię. Mój mechanizm obronny, uśmiercanie, jakoś słabo działa. Chciałabym, żebyś teraz przy mnie był, tu, obok, po prawej stronie. Wziął mnie objął ramieniem i po prostu był, siedział, milczał. Wyobrażam sobie teraz właśnie, że tak jest i mimowolnie łzy spływają mi po policzku. Bo tak nie jest. Ale przynajmniej już niedługo będzie... mam nadzieję. 

Chcę Ci przekazać, jak bardzo Cię kocham.
Mam problemy z rozróżnieniem tej emocji, bo rzadko kiedykolwiek wcześniej ją czułam i nazywałam. Rzadko ktoś mi ją ukazywał, w przeciwieństwie do Twojej przeszłości. Większość emocji uczyłam się z Panią Anią na bieżąco - ale nie miłości, bo nie było okazji.
Nie prawda. Była. Na samym początku. Spytałam się jej wtedy, skąd mam wiedzieć, czy Ciebie kocham.
Poprosiła mnie, bym opisała, czym dla mnie jest miłość - trudne pytanie.
  • Uczuciem, że mogę na drugiej osobie polegać, że zawsze będzie/jest, gdy jej potrzebuję/będę potrzebować, że zawsze pomoże.
  • Uczuciem, że mnie doceniasz, że jestem dla Ciebie całym światem, że jestem najważniejsza
  • Uczuciem, że czuję się przy Tobie wyjątkowa, kochana, piękna, zgrabna, pewna siebie.
Wtedy poprosiła mnie, bym odpowiedziała, czy spełniasz te punkty. Wtedy spełniałeś. Dziś problem jest z tym ostatnim, ale to problem we mnie. Jak mam widzieć Twoje komplementy, skoro automatycznie je wyrzucam, bo uważam (błędnie?), że są nieprawdziwe...?
Tak bardzo Cię kocham, że nie chcę, byś cierpiał. Nie chcę, byś był nieszczęśliwy, choć wielokrotnie to ja sprawiam właśnie, że tak jest. Nie chcę, by Cię coś trapiło. Nie chcę, byś chodził osowiały, smutny, zamyślony. Chcę natomiast, byś codziennie był szczęśliwy, radosny, uśmiechnięty, zrelaksowany. Chcę byś był zdrowy i wysportowany z dwóch przyczyn. Jedna, najważniejsza, to ta- straciłam bliską mi osobę, bo o siebie nie dbała. Nie dbała o dietę, o ćwiczenia, o siebie. I odeszła. I panicznie się boję, że to samo stanie się z Tobą. Dlatego pilnuję, byś jadł śniadania, byś ćwiczył, byś się nie garbił, byśmy uprawiali jakiś sport razem... Chcę mieć pewność, że z mojej strony zapewniłam sobie, może trochę egoistycznie, że gdyby- odpukać - cokolwiek miałoby się stać, to ja sobie już niczego nie będę mogła zarzucić, że nie dopilnowałam. Druga przyczyna, to moje egoistyczne podejście, że nie chcę chodzić z jakimś niedorajdą sportowym i żywieniowym. Chcę być z kimś zdrowym, bo w zdrowym ciele zdrowy duch.
Tak bardzo Cię kocham, że chciałabym codziennie budzić się i zasypiać przy Tobie, by mieć ewentualną pewność, że -odpukać- gdybyś miał odejść, to byłam przy Tobie, gdy traciłeś świadomość, lub gdy ją właśnie zyskiwałeś rano po raz ostatni...
Tak bardzo Cię kocham, że chcę non stop czuć bicie Twojego serca i wiedzieć, że jesteś i żyjesz.
Tak bardzo Cię kocham, że chcę Ci ulżyć we wszystkim, choć bardzo ułomnie mi to wychodzi.
Tak bardzo Cię kocham, że boję się, że coś zrobię i mnie przestaniesz kochać. Dlatego tak pytam, czy mnie dalej kochasz. Chcę wiedzieć, że dalej to robisz i czy przypadkiem nie zrobiłam czegoś złego.
Tak bardzo Cię kocham, że choć zawsze nie lubiłam polskiej muzyki, tak słucham jej, gdy ją puszczasz.
Tak bardzo Cię kocham, że chcę Cię wiecznie dotykać i sprawiać, że jesteś zadowolony, chcę Ci wiecznie przynosić radość, ukojenie i zaspokojenie.
Tak bardzo Cię kocham, że boję się, że Cię nie zadowalam, ze Ci się nie podobam, że Cię nie pociągam i zaraz przestaniesz mnie kochać i odejdziesz. Wręcz panicznie się tego boję, że pewnego dnia po prostu stwierdzisz - "przytyłaś. Odchodzę", albo "Odchodzę" samo.

Chcę Ci przekazywać codziennie, co robiłam, co myślałam, bo chcę, byś był z tym na bieżąco, żebyśmy ze sobą rozmawiali, żebyś nie był do tyłu. I tego samego chcę dla siebie. Dlatego pytam o różne szczegóły.

Chcę Ci przekazać, że fatalnie znoszę, jak wyjeżdżasz z Krakowa sam. Chcę Ci powiedzieć, że boję się, że -odpukać- coś się stanie w trakcie drogi i nie będę obok. Tak bardzo się boję, jak się nie odzywasz, że coś-odpukać- się stało i nie było mnie obok.
Bo zbyt często mojej Mamy nie było obok mnie i panicznie boję, że nie będąc z Tobą, coś się stanie i ... Tak panicznie się boję, że tak jak ona, powiesz, że nie wracasz dziś, lecz za dzień czy dwa, bo wolisz zostać z rodziną, czy kimś. Niż ze mną. Że podczas, gdy nie będę z Tobą, wybierzesz kogoś innego. 

Chcę Ci przekazać, jak bardzo jestem zazdrosna, jak pozytywnie komentujesz inne kobiety. Chociaż wiem, że mam fajną pupę i piersi i nosek, to jestem zazdrosna, jak mówisz, że ktoś inny ma też fajny. Bo co jeśli wymienisz mnie na ją? Bo czy to oznacza, że ja Ci już nie podobam, nie zaspokajam i już nie chcesz ze mną być, bo tamta jest seksowniejsza? Być może wymyślam, ale już chyba zawsze będę (prze)czuła(lona) na tym punkcie.

Chcę Ci jeszcze tyle rzeczy przekazać.

Chcę Ci przekazać, że uwielbiam, jak wykonujesz każdą jedną czynność, jak trzymasz widelec, jak nachylasz całego siebie przy stole, a nie podnosisz ręki, jak piszesz na laptopie, jak budząc się, sięgasz po laptopa, jak z pasją opowiadasz o jakiejś technicznej nowince... Tak bardzo się też boję, że jak będę opowiadać o psychologii czy astronomii, to to Ciebie znudzi, nie spełnię Twoich oczekiwań i ze mną zerwiesz. Dlatego milczę i niechcący kopię grób swoim pasjom. 

Chcę Ci przekazać, że widzę, jak wiele poświęcasz dla mnie, jak się zmieniasz dla mnie. Że mi przykro, że jestem taka ułomna, że aby być ze mną, musisz się do takich rzeczy poświęcać. Przepraszam za to.
Staram się pracować nad tym.

Chcę Ci przekazać, jak fajnie było w Prz., jak malowaliśmy okna w domku. Jak fajnie było wtedy, jak spaliśmy razem w całkowicie nowej pościeli, że mamy tyle fajnych fotek z wtedy.
Chcę Ci przekazać, jakie fajne zrobiłeś ognisko na koniec wyjazdu.
Chcę Ci przekazać, ile radości sprawia mi przebywanie z Twoją rodziną. Jak lubię Twojego brata średniego i najmłodszego. Chcę Ci przekazać, że średnio lubię spać w Twoim rodzinnym mieście na pojedynczym łóżku, bo często nie mogę zasnąć... i to, że mi zabierasz kołdrę i odwracasz się tyłem :)
Chcę Ci przekazać, jak super było na naszej rocznicy! Jak super było na Babiej Górze, chociaż nie lubię gór! Jak fajnie było z Tobą w saunie w hotelu, w tym podwójnym, wielkim, wygodnym łóżku, na tym lodowatym basenie i w tym gorącym brodziku...
Chcę Ci przekazać, jaką super rocznicę Ty przygotowałeś! Że doceniam, że zabrałeś mnie do Teatru, że się odstroiłeś, że potem przygotowałeś pyszną kolację przy świecy (-cy ;) )! Chcę Ci przekazać, jakie fajne Mikołajki mieliśmy i jak mi się podobało zbudzenie się przy Tobie i czucie bicia Twojego serca obok! Jak fajnie zareagowałeś na pasty do zębów i sok :) Jaki super prezent Ty mi dałeś!
Chcę Ci przekazać, jak fajnie się jechało z Tobą 50tką na dworzec ostatnio i jak mówiłeś, że jeszcze czegoś nie zrobisz, bo ja bym się nie... :) 
Chcę Ci przekazać, jak miło mi było, że w urodziny mojego Taty siedziałeś i rozmawiałeś z nami, że pomogłeś mu ze sprzętem, że przygotowałeś taki fajny prezent na Mikołaja Jemu i Babci.
Jak miło było na wycieczce w Parku Dinozaurów, w Warszawie, w Żywcu, z Twoją rodziną w górach, w Bochni, w Wadowicach na kremówkach, w Pyrzowicach... i w wielu innych miejscach, o których nie pamiętam, a po których zdjęcia, które mi przypominają.

Chcę Ci jeszcze przekazać, jak bardzo tęsknię. Chciałabym, żebyś tu, teraz, obok. Po mojej praw... nie, lewej. Lewej stronie. Leżał. A ja przytulona do Ciebie, do ramienia.

O tym marzę.

I mam nadzieję, że usnę z takim marzeniem, a już za dwa dni ono się spełni.

Dobranoc, Skarbie.

Twoja Ania.



sobota, 27 grudnia 2014

9. NIE

Nie, nie mogę chudnąć w sposób obsesyjny. Wczoraj miałam wielkiego doła, popłakałam się, ale sobie poradziłam.
Muszę sobie radzić. Muszę być silna. Nie mogę poddawać się chorobie - bo to choroba.

Chcę być szczęśliwa, taka jak byłam jeszcze niedawno - dlatego chcę trwać przy byciu zdrową.

Moje najgorsze dni w zdrowieniu są i tak lepsze niż najlepsze dni w byciu chorą.

Muszę i chcę o tym pamiętać.

NIE MOGĘ I NIE CHCĘ SIĘ PODDAĆ!

Wczoraj wątpiłam w moje umiejętności, więc je teraz sobie wypiszę:

  1. Zaliczyłam kurs na Coursei. Nie byle jaki kurs - kurs prowadzony z jednej z najlepszych uczelni na świecie. Miałam 75%. Jestem więc mądra. To mój sukces. Dużo się przez to nauczyłam. Teraz jestem lepszą programistką. Zdobyłam doświadczenie.
  2. Zaliczyłam cały pierwszy rok na studiach! Nie mam po nich poprawek - a wiele osób ma! To sukces. Pokazałam sobie, że jestem mądra, że daję radę i to dowód, że w przyszłości też sobie dam radę!
  3. Uczę się wzorców projektowych - i je rozumiem. To znak, że jeśli chcę, mogę się nauczyć i się uczę. Jestem mądra. To sukces
  4. Zdobywam sama własne plusy na Rubym i Javascripcie. Daję więc sobie radę sama na uczelni. To dowód, że w przyszłości też sobie dam radę
  5. Zaliczyłam na czwórę kolokwium z baz danych! Sama, swoimi umiejętnościami! To znak, że jestem mądra. Że mam sukcesy własne
Potrzebuje więcej czasu, by dorównać S, ale to nie znaczy, że nie mam własnych sukcesów. BO MAM. I oto one powyżej. 

Pisałam to chyba głównie dla siebie. 

piątek, 26 grudnia 2014

8. Powrót?

MUSZĘ SCHUDNĄĆ. MUSZĘ PORZĄDNIE SCHUDNĄĆ. AŻ SIĘ ZMIESZCZĘ W STARE SPODNIE.
MUSZĘ SCHUDNĄĆ.
TYLKO WTEDY COŚ OSIĄGNĘ NA UCZELNI.
NIE TYLKO TAM. WSZĘDZIE INDZIEJ.

MUSZĘ SCHUDNĄĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!

niedziela, 16 listopada 2014

7. Moja mama jest po trzech ciążach i zobacz, jak wygląda...

Powyższe to jedno z zdanie z długiej rozmowy pomiędzy mną a S.
A wszystko zaczęło się od mojej niedoczynności tarczycy i tego, że nie łykałam tabletek, ponieważ się po nich źle czułam. A potem ja się rozpłakałam, bo podobno straciłam kontrolę nad jedzeniem, dużo jadłam w macdonaldsach, przytyłam i S uważa, że zgubiłam się we wszystkim. "Popatrz, na moją mamę! [która też ma niedoczynność] Ona jest po trzech ciążach, a jak wygląda". Wygląda chudo. gdyby ktoś nie ogarnął.
Zaproponował mi zdrowsze jedzenie i więcej ruchu.
A ja jedyne, co pamiętam, to to, że mam schudnąć.
Pomimo tego, że to wszystko było we wrześniu, dalej nie potrafię o tym zapomnieć. Dalej nie potrafię jeść bez wyrzutów sumienia. Do tego S postanowił mnie informować, o kaloryczności wszystkiego oraz o serialu, który ogląda, w którym ludzie "tracą 10 kg w 5 tygodni... szacun!"

No i leżę tak w jego łóżku teraz, ja skacowana, a on w kościele. Było mu obojętne, czy wstanę i pojadę, czy zostanę i pojadę dopiero, jak on wróci.

Chyba pójdę jeszcze spać, to przynajmniej nic nie zjem.

sobota, 24 maja 2014

6. I'm lonely

Cześć


Od pewnego czasu, dłuższego, czuję się wyjątkowo samotna. Jakbym nie miała nikogo wokół mnie, jakbym była sama. Chociaż otacza mnie mój chłopak i... i no właśnie. I nikt.
Studia mnie przytłaczają. Dlatego postanowiłam je rzucić, zrezygnować z nich. Jeszcze nie wiem, kiedy to zrobię, czy tuż przed sesją, czy w poniedziałek, czy za dwa tygodnie w środę, ale jedno jest pewne: nie chcę studiować informatyki.
Ale wracając do tytułu. Czuję się samotna. Dwóch moich najlepszych przyjaciółek nie ma w Krakowie: jedna na stałe w Szkocji, druga studiuje w Zabrzu. A każda inna bliższa ma swoje życie, studia, pasje, chłopaków. S nie daje mi takiego wsparcia, jakiego potrzebuję, mam wrażenie, z resztą sam to potwierdza, że mnie nie słucha. Albo nawet gdy- to nie słyszy. On uwielbia mówić. O sobie. Owszem, zdarzają się rozmowy i o mnie, i o nas, ale głównie jednak on. On, on, on. I jak to on nienawidzi tych studiów. Jak to on nienawidzi swojego mieszkania, jak to on nienawidzi swoich współlokatorów, jak to on nienawidzi Krakowa, on, on, on... Nie chcę na niego narzekać, ani obgadywać online i publicznie, tylko zaznaczyć, jak bardzo brakuje mi w tych jego monologach "mnie". Ani.

Do tego wszystkiego, znów się zaczęłam ciąć. I odchudzać. I ćwiczyć (za) dużo.
Nie umiem sobie poradzić na tych studiach, fatalnie się na nich czuję. Czuję też, że wszystko wraca. I głos, i nieumiejętność radzenia sobie z emocjami w sposób normalny i nie autodesktruktywny. Jakbym traciła to wszystko, o co długo walczyłam.
Ostatni raz się pocięłam, gdy na oczach całej grupy, prowadzący ćwiczenia, skomentował, że "słabo napisałam kolokwium", którego notabene nie zdałam. Niby takie nic, a doprowadziło mnie na zajęciach już do łez, które skrzętnie ukryłam w kącikach. Ale za to odreagowałam na skórkach, które rozwaliłam tak, że do dziś mnie bolą, a było to kilka dni temu, prawie tydzień. Potem miałam wybuch agresji, który rozwiązałam nożem na brzuchu, z nadzieją, że jak dotnę się do tłuszczu, to on ze mnie wypłynie.
I myślę, że powodem pocięcia się wcale nie był komentarz ćwiczeniowca. Tylko to jakby był odważnik, który przeważył szalę. Tyle innych rzeczy już na niej było, że takie niby nic przeważyło z równowagi.

Dlatego właśnie rzucam studia.
I dzis, jest 14.44, gdy to piszę, nic nie zrobiłam. Mam na wszytsko już tak wysrane, że nic nie robię. Pokój we względnym porządku, na polu 30 stopni, a ja nie cierpię upałów, więc mam zakmnięte rolety w oknach. Leżę w łóżku już 3cią godzinę i oglądam seriale po raz drugi, bo i Seks w wielkim mieście, i Jak poznałem waszą matkę, już skończyłam z rok temu.
I nie mam się z kim spotkać.

Po prostu, nie mam się z kim spotkać.
Nie mam znajomych. Znajomi z uczelni siedzą i się uczą (bo co innego robią informatycy w wolnym czasie), albo, jak S, pojechali do siebie.

Najgorsze jest to, że zaczęłam kłamać S. I w sumie, mam nadzieję, że nie zajrzy tu przez najbliższy czas i nie przeczyta tego.

Pocięłam się w środę i od środy do teraz jestem, jak to zawsze po cięciu się, rozchwiana emocjonalnie. Nie czuję się dobrze, czuję się znudzona, brzydka, gruba i nieatrakcyjna. Czuję, że potrzebuję dodatkowej ochorny od kogoś, dodatkowej uwagi dla mnie. Potrzebuję jakieś specjalnej troski, niech i tak będzie to nazwane. Nawet ochoty na seks nie mam. Bardzo potrzebowałam jego obecności od czwartku. W piątek poszliśmy na Kopiec Kościuszki w Krakowie, i było bardzo fajnie, choć gorąco, ale potem, nim poszliśmy do restauracji, on już był nieobecny bo miał jechać do domu. Do rodziny.
W czwartek bodajże, powiedział, że tam jego kolega sąsiad jedzie z Krakowa do nich i że mu zaproponował, że może go tez zawieźć, i czy mam coś przeciwko, żeby jechał. A ja wiem, że on tęskni. Więc nie, pewnie, że nie miałam oficjalnie nic przeciwko.
Tylko teraz sobie tak płaczę i leżę jak ten kołek samotna i sama, smutna, znudzona, gruba, nieatrakcyjna i brzydka. Przecież co tam. Nic tam.

Nawet napisać na fejsbuku nie mam do kogo.

Najchętniej bym poszła poćwiczyć, ale jest taki skwar już w moim pokoju, że leżąc i nic nie robiąc w koszulce bez ramiączek i krótkich spodenkach, gotuję się.
Ale co tam.

Na prawdę muszę schudnąć. Wystające żebra S mnie codziennie (he, prawie codziennie) do tego motywują. Jestem szersza i grubsza od swojego chłopaka. Cudownie.

poniedziałek, 10 marca 2014

5. "There's a man I chose, There's my territory"

Ciekawe, że kilka lat temu, słysząc "Shakira" jedyne, co mi przychodziło na myśl to słowa koleżanki "chcę mieć brzuch jak Shakira!" i- w moich oczach ukazywał się zarys mięśni brzucha artystki. Nie znałam żadnej jej piosenki, jej głosu, tylko to- że była zgrabna.

A teraz, na jej hasło, widzę jej postać- blondwłosy kręcone,. zaokrąglone przez ciążę ciało, unikalny głos. I to, że mój chłopak, S, ją uwielbia. Nawet znam (i lubię) kilka jej piosenek:)

Podsumowując ten wstęp, oczywisty wniosek, który się wysuwa- wyjście spoza szponów choroby rozszerza perspektywy i horyzonty.
Albo to tylko ja byłam ograniczona wtedy ;)

Dawno nic nie pisałam.
Dziś S powiedział, że znalazł mojego bloga (niestety nie wiem, czy tego, czy na Onecie). Stwierdził, że nawet ładnie piszę, a przede wszystkim, że to czytał. A gdy on czyta, to jest na prawdę sukces, jak na prawdziwego informatyka przystało.
W trakcie dnia często do tego powracał, a ja nie wiedziałam, jak zareagować. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy, milczałam i myślałam nad tym wszystkim.
Powiedział, co mi najbardziej utknęło w pamięci, że owszem, wiedział (bo mu powiedziałam) o tym wszystkim, ale jakoś nigdy nie spotkał się z tym w takiej postaci dobitnej i ostrej. Że jakoś bardziej do niego dotarło przez co przechodziłam, jaka byłam, co przeżywałam, jak przeżywałam, co (sobie) robiłam itp.

"Wielki szacun dla Ciebie, że się tak zmieniłaś. Na prawdę, kawał dobrej i wielkiej roboty. Już niewiele zostało".

Jakoś tak te słowa mną wstrząsnęły. Rzadko teraz patrzę w przeszłość, uważam, że lekcje wyciągnełam, nie ma po co wracać, bo jeszcze zechcę do tego wszystkich wrócić. A dzis oglądnęłam się za siebie.
6 lat życia nie wierzyłam w siebie, nie znałam siebie, swoich mocnych i słabszych stron, nie lubiłam, nie akceptowałam siebie.
A teraz to wszystko mam w małym palcu. Co prawda, czasami zniką stamtąd, ale wraca. A to najważniejsze, że ja to staram się przywracać.
Myślę, że na prawdę dużo zmieniłam. Praktycznie cały swój światopogląd, trochę siebie. Wyplewiłam anę, depresję. Nie ma po co nazywać je z dużej litery. Nie są ważnymi rzeczownikami, nie są warte uczczenia ich wielką literą. Na serio.
Dopiero teraz widzę, że to na prawdę kawał dużej i ciężkiej pracy.

Moja walka trwała z ED trwała rok, a cała półtora- dalej wpadam do mojej Pani Ani, ale już rzadko. Jest dobrze.
Droga długa, wyboista, ciężka. A wcześniej  6 lat błądzenia.
Dopiero teraz spotyka mnie szczęście, życie, radość i śmiech.
Warto było.
Szkoda tylko, ze tak późno do tego dojrzałam


A to praca, która zdobyła 3. miejsce
w Konkursie Ogólnopolskiego Centrum Zaburzeń Odżywiania:)



 Dzięki S za inspirację do napisania notki, do spojrzenia wstecz i docenienia siebie.
Dzięki, że jesteś, że mnie kochasz i że mnie akcpetujesz (a spróbuj mnie zmieniać :P!).
Jeśli kiedyś dojdziesz do tego, to proszę. Oto notka dla Ciebie, o Tobie po części oraz napisana pod wpływem Twoich słów :)

Kocham Cię,
Ania

piątek, 22 listopada 2013

3. Unpredictable

Rok temu nie powiedziałabym, że moje życie w 12 miesięcy się tak zmieni.
W styczniu życie bez Głosu (anoreksji), bez zwracania wielkiej uwagi na jedzenie uznałam za absolutnie niemożliwe. Jedzenie było złem, było najważniejsze, figura, to jak wyglądam, tylko to się liczyło. Każde niepowodzenie tym tłumaczyłam. Każde złe słowo, uważałam, było wypowiedziane, ponieważ byłam 'za gruba'. Moja głowa nie myślała racjonalnie, moja głowa widziała siebie i moje ciało zniekształcenie.
Słowem- byłam chora.
Byłam bardzo chora, ocierałam się o śmierć.
Chorowałam 6 lat na zaburzenia łaknienia, w tym 4 na anoreksję, a dwa to były tzw ednos.
Pomijajac wcześniejsze lata, gdzie w mym życiu była także i depresja.
Kiedyś z Panią Anią doszłyśmy do wniosku, ze już gdy miałam 8 lat mocno siebie nie lubiłam i tego jak wyglądałam. Do takiego stopnia, że moja głowa sobie tworzyła projekcje na swój temat i rozmawiałam z nimi..

Jakoś półtora roku temu, zdałam sobie jednak sprawę, że mój system nie działa, że przez te wtedy 4.5 lat nic nie wniósł, tylko siebie zabijałam... Oczywiście jeszcze raz musiałam ostro w to wdepnąć przed ostateczną decyzją o powalczenie o wolność.

Byłam uzależniona od nie-jedzenia. Miałam niezdrowe podejscie do jedzenia- nie jadłam śniadań, bo nie chciałam zaczynać dnia od kalorii. Piłam tylko wodę, bo nie ma kalorii. Nie jadłam prawie nic, albo się obżerałam. Non stop myślałam o jedzeniu- czułam jego zapach, patrzyłam się na niego - byle tylko nic nie jeść. Nie umiałam nawet na Wigilii spokojnie usiedziec, tylko musiałam zażyć tabletki, by mnie przeczyściło, bo nie mogłam wytrzymać wizji wchłaniających się kalorii. Przeglądałam się w każdym lustrze, by sprawdzić, czy przypadkiem nie jestem za gruba, czy nie wyglądam grubo, zakładam tylko workowate ciuchy... nie akcpetowałam siebie bez makijażu i pełnej fryzury, nie lubiłam, nie znałam siebie, uważałam siebie za bezwartościowego śmiecia, za którym nikt by nie tęsknił, nie wierzyłam, że czeka mnie coś dobrego w życiu, skoro już nie ma przy mnie Mamy. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś mnie kiedyś pokocha miłością bezwarunkową, skoro w domu zawsze byłam "not enough". Chciałam umrzeć, ale bałam się, bo uważałam siebie za tłustą bym się zmieściła do jakiejkolwiek trumny...
Ważyłam się kilkadziesiat razy dziennie. Codziennie.


Nie chcę opisywać w podobny sposób całego roku i pół terapii. Była ciężka, ale gdy pękły najważniejsze i najturdniejsze łańcuchy, wszystko to opadły.

Po pierwsze i najważniejsze - głos znikł. Pojawia się tylko w stresujących momentach, ale nie towarzyszy mi ciągle. I się go nie słucham. Sama wiem, jaka jestem, lubię siebie, akceptuję siebie, kocham swoje wnętrze, ciało lubię i dążę do miłości! Uważam, że ocenianie mnie tylko po tym, jak wyglądam nikomu niczego nie wnosi, a jeśli ktoś tak robi, to ja go nie chcę znać. Mam własne zdanie i nauczyłam się go bronić. Dbam o ciało nie po to, by zeszczuplało, tylko by było zdrowe. Nie patrzę na jedzenie przez pryzmat kalorii, a wartości odżywczych. Chcę być jak najbardziej zdrowa i fizycznie i psychicznie. Biegam.
Dojrzałam i sprawdziłam, że ciało może coś więcej robić- nie tylko wyglądać. Może biegać, chodzić, ćwiczyć. Dostarczac przyjemności i orgazmów- rok temu w życiu bym się przed nikim nie rozebrała, a teraz co!
Nie mam absolutnie zielonego pojęcia, ile ważę! Od miesięcy się nie ważę i nie czuję potrzeby, wywaliłam baterie z wagi!
Mogę jeść co i kiedy chcę, bez wyrzutów sumienia. 
Czuję wolność.
Czuję, ze dopiero teraz żyję.
Czuję szczęście, miłość.
Mam chłopaka, który kocha we mnie mą naturalność, to, że mam własne zdanie, to, że umiem go bronić, że znam swoją wartość, że mam własne pasje i je kultywuję - wszystkiego tego nauczyłam się dzięki Pani Ani.

Rok temu wyśmiałabym, gdyby ktos mi powiedział, że taka zmiana zajdzie. Że będę żyła życiem jak z bajki.

KOCHAM ŻYCIE I SIEBIE!!

Dokonałam Cudu.


Sama.

Jem.
Żyję.
Jestem szczęśliwa.
Nie chcę umierac, ponieważ mam w życiu jeszcze tyle do zrobienia!

Jesli ja potrafiłam, to  i Ty. Jesteś silna. Wiem, że chcesz być szczęśliwa, ale uwierz mi- szczęście siedzi w głowie. Tu się wszystko zaczyna. Im bardziej siebie lubisz (a by to robić, musisz siebie znać), tym bardziej piękniejszy świat wokół. Ktoś kiedyś powiedział, że to, jak widzimy świat jest odzwierciedleniem tego, jak widzimy sami siebie. Piękne i mądre słowa, zgadzam się z nimi.

Myślę, że piszę to tu, by podsumować całą swoją historię z blogami pro-ana.

Zaczynałam od tragedii, chęcia śmierci albo wychudzenia, przez spełnienie tych założeń (tylko byłam chora, więc nawet tego nie zauważałam, jak szybko przyszło), a kończę na absolutnym i bezwarunkowym szczęściu, chęcią życia i samoakceptacji.



Anoreksjo,
Koniec.
"Zaskoczę Cię, wiem, lecz między nami jest już skończone!"